ready for a trip?

Kim jestem i po co mi ten cały blog?

W miejscu mnie nie zatrzymasz, do domu nie przykujesz, do biura nie wyślesz. Tak mam. Od lat wierząca w zbawienną moc home office, dobrze wykonywanej pracy i współpracy z ludźmi, którzy rozumieją słowo “życie” i znaczenie dobrego odpoczynku na zdrowych zasadach. Workin’Traveller to tytuł, jaki dawno mi się kołatał po głowie, stąd zmiana, bo ten blog miał kiedyś inną nazwę. Ta nazwa oddaje to w co wierzę, czego doświadczam od ponad 6 lat i czego już nie zamienię na nic innego, choćby mi to dawało 2 x więcej pieniędzy, za cenę wolności.

Nie zmusisz mnie do wstania o 6:00 rano, po to tylko, żebym przez kolejne 2 godziny mogła z namaszczeniem nakładać makijaż, ubierać się, fryzować i stać w korku po to, żeby później przez kilka godzin udowadniać Ci, że nie jestem wielbłądem. Nie będę Cię prosić o możliwość wyjścia do domu po 8 godzinach tylko po to, żeby przez kolejne dwie również stać w korku. Nie będę Ci dziękować za płatne nadgodziny. Nie będę leczyć Twoich frustracji, ani próbować ich zrozumieć. W mojej głowie ich nie ma.

Będę za to wstawać o 6:00 i pić czarną jak smoła Lavazzę. Otworzę podręcznik do włoskiego i przez kolejne 2 godziny nauczę się kilku słówek i powtórzę włoskie preposizioni (za chiny ludowe tego nie rozumiem), poczytam o winie i pogrzebię w blogu. Przez kolejną godzinę sprawdzę ceny biletów, a jeśli znajdę cenę idealną chwycę za telefon, wyciągnę swojego faceta ze spotkania i powiem, że kupuję bilety. Będzie krzyczał, ale kupię je i tak. Od 9:00 do 17:00 przeniosę się na Zanzibar i będę chodzić po białym jak mąka i miękkim jak puch piasku, będę żyła problemami moimi, ale oddalonymi o 8 ooo kilometrów. O 17:00 znów będę u siebie. W myślach ukradkiem wezmę aparat i wyczyszczę go z piachu, żeby P. nie widział. Wiatr znowu pokrył obiektyw mąką.

W dogodnym momencie zapakuję mój Zanzibar do walizki i zawiozę go do Włoch, Portugalii, USA, w góry, byle był internet. Przez 8 godzin, choć może w innej strefie czasowej, znów będę na Zanzibarze. Wieczorem będę słuchać fado, pić wino w piemonckiej winnicy albo zdzierać podeszwy na jakimś deptaku. Możliwe też, że przez 2 tygodnie będę ćwiczyć jazdę na snowboardzie twarzą do stoku na jednej z wielu austriackich tras.

Chcesz pojechać ze mną? Czytaj dalej, powiem Ci jak zwiedzam.

Jeżdżę, oglądam, oceniam. Poruszam się po dawno znanych ścieżkach opisanych w przewodnikach, ale wyznaczam też swoje własne. Głównie swoje własne. Sprawia mi to frajdę. Łapię każdą chwilę i cieszę się nią jak dzieciak. Każda podróż to okazja. To czy są to podróże wypoczynkowe, sportowe, biznesowe, zwiedzanie czy też zwykłe wylegiwanie się w białym piachu to już inny temat, ale pakując walizkę zawsze wychodzę z założenia, że coś trzeba zobaczyć i z sobą przywieźć. Z sobą i w sobie. Nie ma niczego cenniejszego.

Lubię wspinać się po pagórkach z plecakiem i cieszyć się z osiągniętego celu. Nie pogardzę noclegiem w wygodnym hotelu, najlepiej w 4* lub 5*, w końcu 5* to codzienny standard, niemniej jednak, jeśli plan będzie odpowiedni, zabiorę swoją połówkę i pojedziemy nad jezioro robić wielkie nic w namiocie (nie będę udawać, że nie wiem, że okupię to awanturą i miesiącem przygotowań i tłumaczeń, że na prawie gołej ziemi może być fajnie).

Prawda jest też taka, że czasem podróżuję tylko palcem po mapie, ale to w niczym nie przeszkadza, bo takie podróże też mi dużo dają. Czasem mam wrażenie, że czytając dowiaduję się więcej, niż gdybym była tam gdzieś, na miejscu. No dobrze, nie czytam, ale podczytuję. Hmmm… To też nie… Od razu planuję. Wiem, że jeśli nie teraz, to wkrótce to co sobie właśnie wymyśliłam się spełni. Zawsze się spełnia, choć nic na tym świecie się nie dzieje samo. Uważasz inaczej? Zastanów się czy nie kłamiesz…

Kilka słów extra dla tych, co blogi czytają, a nie oglądają.

Na ten blog wrzucam nie tylko posty o tym co widziałam, ale też i treści, które wydają mi się przydatne. Nie czytam przewodników, więc ich nie omawiam, z resztą na innych blogach znajdziecie miliony recenzji. Może się zdarzyć, że wrzucę tutaj subiektywną ocenę jakiegoś miejsca, w którym bywam regularnie lub zupełnie przypadkowo. Jeśli macie ochotę, mogą to też być Wasze subiektywne oceny miejsc, w których Wy bywacie.

Obracam się wśród klientów i pośredników gości hotelów pięciogwiazdkowych, ale taki standard nie jest moim standardem. Nie czuję się dobrze udając klienta z wymaganiami klienta hotelu 5*. Bywam w takich hotelach, ale nie stawiam takich wymagań. Niemniej jednak nie oczekujcie ode mnie, że będę wyszukiwać propozycje low cost. Niestety, tułaczka przez 8 godzin w pociągu do Berlina tylko po to, żeby kupić bilet za 10 euro na Wyspy Kanaryjskie, to nie moja bajka. Nie mam na to ani czasu, ani cierpliwości.

Na tym blogu utrzymujemy standard minimum 3*, 4* i 5*, jemy dobrze i lokalnie, nie pałętamy się byle gdzie i niestety nie szukamy najtańszej okazji w mieście. One nigdy nie są ani najtańsze, ani najszybsze, a już na pewno nie oszczędzają czasu.

Słuchamy muzyki i oglądamy zagraniczne filmy razem z mieszkańcami, rozmawiamy, poznajemy, rozumiemy, oglądamy, wąchamy, czujemy, zapamiętujemy wszystkimi zmysłami i robimy to za dobre pieniądze. Rozumiemy, że rzeczy tanie są byle jakie, drogie przereklamowane i puste, a te w sam raz satysfakcjonujące i przyjemne, dające komuś uczciwie zarobić, a nam pozwalające czuć się po prostu dobrze. Nie wiesz o czym mówię? Zapraszam na Zanzibar. Tam poczujesz ile radości mieszkańcom daje możliwość uzyskania uczciwego zarobku za uczciwą pracę, albo lokalny, własnoręcznie zrobiony produkt.

Jeśli wyrazicie zgodę i chęć, mogę opublikować Wasz artykuł. W końcu ten blog jest dla Was. Możecie go tworzyć. Ja się tutaj tylko wyżywam, gdy kołacze mi się w głowie. Wypluwam myśli i wspomnienia. Układam z nich pamiętnik.

A… Ania mam na imię.

Zdjęcie bez korekty. Wybaczcie, ale ani swojej twarzy, ani swoich zdjęć obrabiać nie będę.